Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś wyruszę zwiedzać pustynię. I to tak daleko, na inny kontynent! Bo co tak właściwie można robić na pustyni? Myślałem, że w takich miejscach nie ma życia i nie da się po nich podróżować. Jedyne co można, to uciekać do cywilizacji.
Nie mogłem bardziej się mylić.
Pierwsze wątpliwości do obrazu pustynnego nie-życia pojawiły się już kilka lat temu, po obejrzeniu Lawrence z Arabii (1962), kręconego na Wadi Rum w Jordani. Zobaczyłem, że pustynia potrafi być ciekawa i piękna. Skrywa wiele przygód. Przyciąga gwieździstymi nocami i jedynymi w swoim rodzaju zachodami słońca.
Już wtedy wiedziałem, że kiedyś wyruszę w to miejsce i skonfrontuję swoje młodzieńcze przekonania z rzeczywistością. Jak zatem było?
Wadi Rum, pustynia inna niż wszystkie
Wadi Rum różni się od klasycznej pustyni. Wymyka się schematom. Zamiast morza piasku i niekończącego się horyzontu za wydmami, zobaczyliśmy wybitne szczyty, wąwozy, jaskinie czy trawiaste formacje. Załapaliśmy się nawet na deszcz!
Jednak to właśnie różnorodność tutejszych krajobrazów sprawia, że Wadi Rum jest tak wyjątkowe. Nic dziwnego, że realizowano tutaj wiele filmów, m.in. Marsjanin (2015), Prometeusz (2012) czy ostatnio wydany Aladyn (2019), którego kręcono chwilę po naszym wyjeździe.
Jak łatwo się domyślić, taka popularność w świecie kina szybko przełożyła się na popularność wśród poszukiwaczy przygód i turystów. Pustynia z roku na rok staje się coraz bardziej zadeptana i ucywilizowana. Być może to ostatnie chwile na spokojne zwiedzanie tego miejsca.
Samochodem, pieszo, czy na wielbłądzie?
Wadi Rum można odkrywać na trzy sposoby:
- Samochodem. Najpopularniejsza i najwygodniejsza opcja, dostępna nawet dla rodzin z dziećmi. Wioska Rum żyje ze sprzedaży i prowadzenia wycieczek objazdowych po pustyni, w skład których często wchodzi również nocleg w namiotach Beduinów oraz tradycyjne wyżywienie. Jeśli macie mało czasu, warto rozważyć tę opcję. Ceny zaczynają się od 40 JOD / os.
- Na wielbłądzie. O ile nie macie sumienia by męczyć te dumne zwierzęta. Mi wystarczyło ich podglądanie nocami, kiedy włóczyły się same po pustyni – ze związanymi łapami.
- Pieszo i z własnym namiotem. Bo zapowiada fajną przygodę i pozwala poczuć się jak prawdziwy Beduin. Nie narzuca godzin zwiedzania ani konkretnej trasy. Pozwala oderwać się od tłumów.
Nie muszę chyba dodawać jak bardzo lubię wędrówki górskie? Zatem nie mogło skończyć się inaczej niż przeniesieniem trekkingu do nieco innego wymiaru, by poznać nowe i cieszyć się radością odkrywania.
Jak się przygotować do trekkingu po Wadi Rum?
Po raz pierwszy stanąłem przed takim problemem. Co tak właściwie zabrać na pustynię? Jakie tam panują temperatury, dlaczego tak zimno i czym to się różni od trekkingu po górach?
Jedzenie i picie
W zimowych górach łatwo roztopić śnieg na wodę. W letnich górach nie brakuje źródeł, rzek czy stawów, z których zaczerpniecie wody pitnej. Lub niepitnej, ale możliwej do odfiltrowania. Za to na pustyniach nie ma żadnej wody. I to największa różnica i zarazem największe wyzwanie przy kilkudniowej wyprawie.
Zatem musicie zabrać dużo wody. Nam wystarczyło 2 litry na dzień, choć bezpieczniej jest zabrać po jednym litrze więcej.
Do jedzenia zabieramy dużo suchego prowiantu, który wytrzyma kilka dni poza lodówką i do którego nie trzeba zabierać kuchenki i gazu, np. orzechy, batony energetyczne, czekolady. Na pierwsze 2 dni także konserwa, dżem i khobez, czyli arabski chleb. Nawiasem mówiąc, całkiem smaczny.
Na kuchenkę się nie zdecydowaliśmy ze względu na wagę i problematyczność szukania butli z gazem, której nie przewieziecie w samolocie. Poza tym kilka dni suchej diety nikomu nie zaszkodzi.
Sprzęt biwakowy
Do biwakowania pakujemy namiot bez fartuchów śnieżnych, czego później bardzo żałujemy. Noce na pustyni okazały się bardzo wietrzne, co w połączeniu z tonami piachu nie skończyło się przyjemnie. Od drugiej nocy zaczęliśmy więc budować wokół namiotu okopy i przysypywać go większymi kamieniami, co trochę ratowało sytuację. Niestety uderzający o kamienie tropik nie wytrzymał naprężeń i skończyło się na małym pęknięciu.
Jeśli zaś chodzi o śpiwory puchowe to mieliśmy do dyspozycji tylko wersję z komfortem do 0℃ dla mnie i drugi, do -15℃ dla dziewczyny. Wbrew początkowym obawom, wcale nie były za gorące, a noce na pustyni okazało się bardzo zimne. To chyba zasługa zimnego, przeszywającego wszystko wiatru, dzięki któremu temperatura odczuwalna była dużo niższa niż wskazania termometrów. Podobnie zimny wiatr zapamiętałem głównie z trekkingu po Himalajach, więc naprawdę warto dorzucić do plecaka coś cieplejszego.
Odzież i obuwie
Podobnie jak w góry, warto przygotować się na każde warunki. Ciepło, zimno, upał, mróz. Nawet deszcz i śnieg, który zdarza się na Wadi Rum.
Zabrałem górskie zimowe spodnie typu hardshell, kurtkę membranową i kurtkę puchową. Do tego zwykłe jeasny oraz krótkie podkoszulki, które przydawały się na ciepłe popołudnia. Obowiązkowo należy zabrać również kapelusz lub inne nakrycie głowy, np. kefija, czyli tradycyjną chustę używaną przez Beduinów.
Do chodzenia dobrze sprawdziły się niskie buty trekkingowe (tzw. podejściowe) oraz górskie sandały, których używałem przez większość czasu.
Sprzęt fotograficzny
Zabrałem ze sobą następujące zabawki:
- aparat Canon 6D – jak zwykle niezawodny (poza autofocusem).
- obiektyw Canon 16-35 mm – niestety tym razem się nie sprawdził i bardzo mi brakowało dłuższej ogniskowej. Dużo bardziej przydałby się zakres 24-70 lub nawet 24-105 mm.
- statyw Manfrotto BeFree z głowicą Manfrotto MN496RC2 – ciężki i o sporych gabarytach, a przy tym kompletnie zbędny przy tak silnym wietrze.
- GoPro i selfie stick – z przeznaczeniem do kręcenia filmów poklatkowych, ale podobnie jak ze statywem, zbędne.
- zapas baterii do Canona i GoPro – jedna bateria na dzień, bo na miejscu nie naładujecie elektroniki w żaden sposób.
- filtry polaryzacyjne – kołowe i prostokątne.
Dodatkowe akcesoria
- okulary przeciwsłoneczne,
- apteczka: leki osobiste, folia NRC, plastry na odciski,
- kosmetyczka: żel dezynfekujący, szminka ochronna na usta, krem przeciwsłoneczny (SPF 50),
- GPS, mapa lub kompas.
Najpierw bilety, później plan
Zanim zdążyłem sporządzić listę potrzebnych rzeczy, miałem już kupione bilety do Jordanii. Wiedziałem tylko, że Wadi Rum to chyba bezpieczne miejsce, skoro połowa Instagrama już tam była. I że Jordania jest podobno droga, choć bilety są tanie. Ile w tym prawdy?
Rum Village. Tu gdzie kończy się cywilizacja, a zaczyna przygoda
Do Rum dotarliśmy o poranku, pierwszym busem z turystycznej Petry. Na miejscu zastaliśmy brzydką i pochmurną pogodę, zimny wiatr oraz kilkudziesięciu innych turystów, którzy szybko pouciekali z przewodnikami.
I tu mała dygresja: by w ogóle wjechać do Rum, musicie mieć rezerwację wycieczki lub noclegu! Inaczej kierowca busa wyrzuci was 8 km wcześniej, w Wadi Rum Visitor’s Centre. Z tego też powodu pierwszą noc postanowiliśmy spędzić w domu osiadłego tu Jordańczyka, co ostatecznie okazało się rozsądnym wyborem z powodu silnego wiatru.
No może poza nachalnością naszego gospodarza, który postawił sobie za punkt honoru zbicie nas z trekkingu na własną rękę i sprzedanie objazdowej wycieczki jeepem. Na szczęście bezskutecznie.
Bo wiecie, wioska Rum żyje z turystyki. Tylko i wyłącznie. Pójdziesz do sklepu po bułki? Będą próbowali sprzedać ci wycieczkę. Podejdziesz sfotografować wielbłąda? Spróbują sprzedać nim przejazd. Schylisz się do słodko wygladającego szczeniaka? Lepiej uważaj, tuż za rogiem czai się jego właściciel… z katalogiem reklamowym.
Ok, trochę przesadzam – w Jordanii psy nie mają właścicieli.
Podejście pod Jabel Rum (1734 m) w poszukiwaniu źródła
Nie mieliśmy konkretnego planu podróży, a jedynie mapę z zaznaczonymi ciekawszymi formacjami skalnymi, atrakcjami i punktami widokowymi. W końcu nie trzeba było się śpieszyć ze zwiedzaniem wg wyznaczonej trasy, a iść gdzie wiatr nas poniesie.
Jako pierwszy cel obraliśmy poszukiwanie źródeł Lawrence’s Spring. To znane miejsce wśród wspinaczy skalnych, na które wiedzie ponad dziesięć dróg o różnej trudności (od V+ w skali UIAA).
My zadowoliliśmy się podejściem do źródła u podnóża ściany, gdzie można się napić mroźnej wody. I przede wszystkim mieć piękną panoramę na wioskę Rum.
Wracając do wioski, spotkaliśmy niewielkie stadko pasących się nad przepaścią kóz i pilnującego je pasterza. To chyba ostatnia osoba w tym miejscu, która nie żyje z turystyki.
Nocleg na wydmie Wadi um Ishrin
Po zejściu do Rum, po raz ostatni odwiedzamy sklepik i uzupełniamy zapasy wody. Dno plecaka wypełniam sześcioma butelkami po 1,5 l, co z pozostałym ekwipunkiem waży już ponad 20 kg. Nigdy wcześniej nie nosiłem tak ciężkiego plecaka, nawet na kilkutygodniowym trekkingu po Himalajach.
Na szczęście pogoda nie dopisuje, jest pochmurno i wieje. W normalnej sytuacji wkurzałbym się na brak warunków do fotografowania i przeszywające zimno, ale nie tym razem. Mam za to motywację do szybszego pokonania pierwszych kilku kilometrów i wejścia w głąb pustyni, by zobaczyć co kryje się za potężnymi masywami Jebel Rum i Jebel Um Ishrin.
Po godzinie marszu docieramy do Im Ishrin Sand Dune, najpiękniejszej piaszczystej wydmy Wadi Rum, która jest szczególnie popularna wśród objazdowych wycieczek. Zatrzymujemy się tutaj na dłużej i zabieramy za fotografowanie okolicznych krajobrazów. A tych nie brakuje, bo każda strona oferuje inny widok.
Wspinanie się na piaszczystą “górę” to niemałe wyzwanie, bo po każdym kroku do góry, prawie tyle samo osuwamy się wstecz.
Miejsce urzekło nas do tego stopnia, że postanawiamy przenocować na samym szczycie wydmy. No i trochę żal schodzić, kiedy wejście kosztowało nas tyle wysiłku.
To przy okazji nasz pierwszy nocleg na dziko. I od razu w tak ciekawym miejscu! Niestety noc jest wyjątkowo wietrzna i szeleszczący tropik nie pozwala na spokojny sen.
Bliskie spotkanie z mieszkańcami Wadi Rum
Kolejnego dnia wstajemy jeszcze przed wschodem słońca. Niby na fotografowanie, ale tak naprawdę nie mogliśmy już wytrzymać doprowadzających do szaleństwa uderzeń wiatru w ściany namiot. Jest wyjątkowo zimno i wieje tak bardzo, że statyw nie radzi sobie z ekspozycją dłuższą niż 1 sekunda. Pozostaje skrócenie czasu ekspozycji kosztem jakości i pstrykanie na wyższym ISO.
Następnie szybko zwijamy namiot i postanawiamy uciekać w dół, by skryć się przed wiatrem między skałami.
Idąc wgłąb pustyni, dostrzegamy w oddali maleńkie sylwetki wielbłądów. Wydają się być maksymalnie kilometr dalej, ale przez ogrom pustyni łatwo zgubić perspektywę. Dojście do nich zajmuje nam kolejnych 30 minut. Albo i więcej, bo poza perspektywą, na pustyni łatwo też zapomnieć o upływającym czasie.
Mimo wszystko warto było nadrobić te kilometry i zobaczyć jak wygląda życie wielbłądów w naturalnym środowisku.
Red Sand Dune, najpiękniejsza wydma
Trudno byłoby się rozstać z uroczą wielbłądzią rodzinką z dziećmi, gdyby nie deszcz, który właśnie zaczął padać.
Deszcz na pustyni. Do tego zimny wiatr wiejący ok. 50 km/h. Sypiący po oczach piach. Pogarszająca się widoczność.
Wystarczająco dużo znaków, by tym razem odpuścić i nie zapuszczać się wgłąb pustyni. Zamiast kierować się do skalnego mostu Burdah Bridge i podążać zgodnie z pierwotnym, kilkodniowym planem, skracamy drogę i wybieramy kolejną piękną wydmę Wadi Rum.
Po drodze przechodzimy w otoczeniu wysokiego kanionu, którego kilkusetmetrowe ściany chwilowo osłaniają nas przed wiatrem. Jak później się dowiadujemy, będące po lewej stronie skalne mury to Jebel um Kharg, popularny cel wspinaczkowy.
Dalej czeka nas Khor Al Ajram, mocno odsłonięte i nieciekawe wadi. Właśnie na takich obszarach przy silnie wiejącym wietrze spotyka się burze piaskowe, jak i mniejsze zadymki. Nie inaczej było i u nas. Pozakładaliśmy wszystko co mieliśmy: ciepłe rękawiczki, spodnie membranowe, kurtki przeciwdeszczowe, czapki, okulary przeciwsłoneczne. Niczym na śnieżną zadymkę w Tatrach Wysokich, a i tak dostaliśmy mocno w kość.
Jeśli idziesz przez piekło – nie zatrzymuj się.
Ale wszystko kiedyś się kończy. Z trudem przechodzimy przez otwarty teren, by w końcu dojść do podnóża otoczonej skałami Red Sand Dune.
Ta największa wydma jest również najpopularniejszą wydmą na całym Wadi Rum. Mimo późnej godziny, zastaliśmy tłum turystów, którzy dotarli tutaj terenówkami. W sukienkach, sandałach, z deskami snowboardowymi do uprawiania sandboardingu. W międzyczasie ich opiekunowie grzali gorące herbaty i smażyli jedzenie na przenośnych grillach. Może byłoby lepiej skorzystać z opcji All Inclusive i też wykupić wycieczkę objazdową?
Dopiero gdy zaczęło się ściemniać, turyści pouciekali, zostawiając nam wydmę na prywatność. I choć rozum podpowiadał by w tym czasie rozstawiać namiot, serce kazało korzystać z ostatnich minut złotej godziny i fotografować. I w tej właśnie chwili ponownie doceniłem zalety poruszania się po pustyni na własną rękę i na własnych zasadach.
Dopiero gdy nastała całkowita ciemność zabraliśmy się za rozbicie namiotu. Na szczęście szybko znaleźliśmy osłonięte miejsce na postawienie namiotu. I ponownie na samym szczycie wydmy, z widokiem na Jebel Rum (1734 m), wioskę Rum i Jebel um Ishrin.
Powrót do wioski Rum
Tak jak poprzedniej nocy, ponownie wstaliśmy na wschód słońca. Mimo bolesnego zimna i przewracającego statyw wiatru, wcale nie żałujemy tak wczesnej pobudki. By trochę się rozgrzać, złożyliśmy najszybciej jak się dało namiot i ruszyliśmy ku wiosce Rum.
W czasie drogi powrotnej nad Wadi Rum pojawiło się słońce i ocieplenie. Wg prognoz, taka pogoda miała się utrzymać przez najbliższych kilka dni. Chyba faktycznie mieliśmy pecha do pogody, ale byliśmy przygotowani na taki scenariusz. I wyjazd zaliczamy do udanych, ale niepełnych, więc standardowo: jeszcze tu wrócimy!
Po wszystkim, uciekamy nad gorące plaże Morza Czerwonego – prosto do Akaby. Możecie tam dotrzeć lokalnymi busami z Wadi Rum lub jeszcze prościej – autostopem. To najbliższe duże miasto i przejeżdża przez nie niemal każdy samochód.